Nie od dziś wiadomo, że maluchy lubią naśladować dźwięki - brum brum, ii-o ii-o, hau -hau, muuu, itp. Stanowi to dla nich nie tylko świetną zabawę, ale jest też sposobem komunikacji z otoczeniem oraz krokiem milowym w stronę nauki mówienia. Wymawianie różnych sylab pomaga im ćwiczyć buzię, układ warg i języka, aby łatwiej było wypowiedzieć pierwsze słowa.
Odkąd zobaczyłam " Księgę dźwięków", wiedziałam że to będzie obowiązkowa pozycja w naszej domowej biblioteczce i że bardzo spodoba się mojej córeczce. Nie pomyliłam się - odkąd Ewelinka dorwała ją w swoje małe rączki - książka właściwie nie stygła przez kilka następnych dni, a pozostałe pozycje odeszły na chwilę w kąt. Już po 2 dniach czytania Młoda wymawiała większość podanych tam wyrazów dźwiękonaśladowczych - wystarczyło jej pokazać obrazek. Nazywała je sama- nie musiała po kimś powtarzać.
Muszę się jednak przyczepić do jednej rzeczy - wykonania. "Księga dźwięków" to całkiem grubaśne tomisko. Kartki również są grube- kartonowe, co akurat jest zaletą, bo łatwo małym rączkom je przewracać i nie mną się. Ale komu przyszło do głowy żeby te 56 grubych stron po prostu przykleić do grzbietu?! Niestety, po kilku dniach intensywnego korzystania z książki ( a moje dziecko raczej umie się obchodzić z książkami ) wyglądała ona tak:
Kartki odkleiły się od grzbietu i porozrywały, książka właściwie rozleciała się na 3 części. Czy nie można było tego jakoś zbindować na kółkach zamiast kleić? Wielka szkoda, no ale może to tylko nam trafił się taki wadliwy egzemplarz.
Biorąc jednak pod uwagę sam pomysł, treść i ilustracje - bardzo polecam! Ja poczekam aż rozleci się jeszcze bardziej ( bo po sklejeniu za chwilę będzie to samo ) i zrobię z tego karty - coś na zasadzie memory albo domino - będzie nam dalej służyło w innej formie. :)
Bardzo podobne książeczki oferuje Wydawnictwo Olesiejuk, ale są one dużo cieńsze i tworzą serię złożoną z 8 pozycji. Również polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz